4.11.2013

Słoneczny weekend

Tak, wyjechałam kawałek i od razu dużo optymizmu. Zostawiłam za sobą deszcz, bo w piątek podobno padało w Coimbrze, i pojechałam do słonecznej i ciepłej Lizbony. W piątek pospacerowałyśmy, potem krótko w Sintrze - niestety tylko jakieś 1,5h więc będę pewnie wracać, no i Cabo da Roca przy zachodzie słońca, więc najlepiej jak chyba mogło być. Cabo da Roca to najdalej na zachód wysunięty punkt Europy jako stałego lądu, czyli bez wysp. Bo np. Azory są jeszcze daleko daleko w głębi oceanu. Tak więc znowu poczułam radość zwiedzania, odkrywania, poznawania świata ;)


Poza tym też super się najadłyśmy w sobotę sushi, krewetek, makaronu chińskiego i różnych innych rzeczy płacąc za wolny bufet w jednej fajnej knajpce blisko naszego hostelu. A dzień wcześniej znowu sardynki i arroz feijoa
 
Miałyśmy przekąski nad wodą, siedziałyśmy, cieszyłyśmy się słońcem i uliczną muzyką. Byłam też na wycieczce poświęceonej street artowi w Lizbonie, więc też się z tego cieszę, potem znowu Pasteis de Belem <3 Tym razem już nie zamówiłam tylko 1, bo wiedziałam, że są pyszne, pyszne, pyszne i chce się więcej. I kawa.

Wróciłam i trochę już mi dziś smutno, bo zimniej znowu i nie wiem czy to te 200km na północ robią tą różnicę, czy to na prawdę tak zmienna jest ta pogoda... I muszę czytać i kurde uczyć się. I zaczęłam myśleć znowu o wszystkim do zrobienia. I o powrocie do Polski trochę, którego chyba się boję, bo muszę skończyć ten I stopień, a ja nie wiem czego ja chcę dalej w życiu tak precyzyjnie... I nawet śniło mi się wczoraj, że był już jakoś grudzień i następnego dnia miałam wracać do domu... I nie byłam na to gotowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz